czwartek, 28 lutego 2013

Body Collage Project czyli kobiety w mediach


Czasami mam wrażenie, że może przesadzam i temat zadowolenia z ciała kobiet i wpływu mediów na to zadowolenie już się dawno zdezaktualizował. W końcu już od kilku lat mówi się o tym, że pokazywany w mediach wizerunek kobiet jest nierealistyczny. Że nie reprezentuje wszystkich kobiet, a jedynie te spełniające wyśrubowane standardy atrakcyjności. Że nawet te wyselekcjonowane modelki czy aktorki nie wyglądają na co dzień tak, jak na zdjęciach czy w telewizji. I wiemy to wszystko. I mówimy głośno, że wiemy i śmiejemy się z tego i tropimy błędy grafików, którzy zapominają modelce w dorobić pępek przed wypuszczeniem zdjęcia do druku. I wiemy że to fikcja i że nigdy nie będziemy tak wyglądać, bo jest to niemożliwe, a przede wszystkim – niepotrzebne. 

I powstało już wiele akcji, artykułów, książek, filmów, które mówią: jakiekolwiek nie jesteście kobiety kochane, jesteście ok i nie musicie nic zmieniać.

I był to swego czasu na tyle modny temat, że powstało wiele popularnych programów telewizyjnych np. „Jak dobrze wyglądać nago”, czy seria metamorfoz Trinny i Susannah, które dotarły nawet do Polski. I wszystkie te programy krzyczały głośno: jesteście fajne babki, więc kochajcie swoje ciała.

I niby to wszystko się zadziało, a jednak jakby się rozejrzeć, to różnicy dużej nie widać. Nadal przeglądanie magazynów z modą sprawia, że czujemy się grube i ogólnie nieciekawe. Nadal kobiety w telewizji, filmach są białymi, szczupłymi laskami, które ciężko od siebie odróżnić. Pokazuje to podsumowanie przygotowane przez missrepresention.org, które od kilku lat nieustannie tropi przejawy nieadekwatnego obrazu kobiet w mediach:



I może dlatego kobiety wciąż czują się niewystarczające. Nadal wydaje nam się, że dopóki czegoś nie zmienimy, nie mamy szansy na szczęście, sukces, miłość. Nadal, kiedy jeszcze śnieg do końca nie stopniał, słyszę już dookoła spanikowane głosy: lato wkrótce, musimy koniecznie schudnąć.

Choć większość kobiet z którymi się stykam deklaruje, że czują się dobrze ze swoim ciałem, nadal rzadko pozwalamy sobie, by było ono takie jakie jest. Wciąż robimy makijaż zanim wyskoczymy na chwilę do osiedlowego sklepu po bułki, przymierzamy kilkanaście sukienek przed wyjściem z domu, by wybrać tą, która na pewno najlepiej ukryje to, co chcemy ukryć. Wciąż wydajemy ostatnie pieniądze na kosmetyki, które mają sprawić, że nasza skóra będzie gładsza, uda szczuplejsze, piersi większe, włosy bardziej błyszczące i ogólnie wszystko będzie inaczej. Odmawiamy sobie czekolady, biegamy na siłownię by zgubić choć kilogram, bo ile byśmy nie ważyły, to zawsze powinnyśmy ważyć mniej. Wciąż myślimy, że nie możemy robić pewnych rzeczy, jeśli się nie przygotujemy, nie postaramy, nie schudniemy. Nie zasługujemy by pójść na imprezę, by spotkać się z przyjaciółmi, by wylegiwać się na plaży, jeśli nie włożymy wysiłku w to, jak będziemy wyglądać.

Dlatego nadal warto zatrzymać się na chwilę i zadać sobie pytanie, skąd ta ciągła gonitwa, by się zmienić? Skąd to marzenie, by wyglądać idealnie? I czy to w ogóle jest nasze marzenie?

Melanie Klein w 2010 razem ze swoimi studentkami zorganizowała Body Collage Project.  Dziewczyny z wyciętych z popularnych magazynów zdjęć kobiet stworzyły collage, którym później wytapetowały ściany sali. Następnie pozowały do zdjęć na tle tych ścian. Jak powiedziała jedna z uczestniczek projektu: Kiedy spojrzałam na tą ścianę obrazów, którą stworzyłyśmy zdałam sobie sprawę, że ani jedna osoba, która znajdowała się w tej sali nie wyglądała tak, jak te modelki ze zdjęć.

Studentki stworzyły też film This is what a real women look like. Film trwa niecałe 10 min. W ramach prezentu dla siebie, poświęćcie ten czas i obejrzyjcie go uważnie.



więcej o Body Collage Project: http://proud2bme.org/node/236

środa, 27 lutego 2013

I żyli długo i szczęśliwie





Ostatnio przez przypadek natrafiłam na zdjęcie, które przypomniało mi o fantastycznej serii fotografii stworzonej przez Dinę Goldstein. Cykl Fallen Princesses (Upadłe księżniczki) pokazuje, jak mogły potoczyć się losy bohaterek najbardziej znanych bajek Disneya.







Więcej zdjęć można zobaczyć na oficjalnej stronie.


Poznajecie je wszystkie?
Jak Wam się podobają takie realistyczne  księżniczki?

wtorek, 26 lutego 2013

Muzyczny wtorek prosto z baśni czyli smutna pani z harfą


Wiadomość o zaręczynach Joanny Newsom, spadła mi z nieba, gdyż od kilku dni prowadziłam poważne boje ze swoją playlistą, manewrując pomiędzy kawałkami najnowszymi, a tymi sprzed dekad, bardzo znanymi i tymi słyszanymi po raz pierwszy, pomiędzy radiem, youtubem a spotify próbując znaleźć cokolwiek, co by wpasowało się idealnie mój stan ducha i umysłu i nie wywoływało co pół minuty desperackiej reakcji „przełącz, przełącz”.

I gdy z lekką obawą zasiadałam dziś z rana przed komputerem, spodziewając się tej samej walki i udręki, Pitchfork swoją radosną informacją o planach matrymonialnych Joanny przypomniał mi bardzo ważną rzecz. Otóż, nikt tak dobrze nie współgra z ambiwalencjami, wewnętrznym rozdygotaniem i chaosem jak Joanna Newsom. Jej harfa koi nerwy, ale kiedy dodamy do tego pełen emocji wokal, rozbudowane utwory, przepełnione napięciem mimo pozornego spokoju i delikatności – już nie raz odkrywałam, że ta muzyka może być lekarstwem na te wszystkie nieokreślone stany emocjonalne, kiedy nie wiadomo o co chodzi, co dokładnie nas uwiera, ale uwiera i nie chce odpuścić.


Joanna Newsom wzbudziła zamieszanie w 2006 roku swoją płytą „Ys”. Do dziś z czytanych w tamtym czasie recenzji pamiętam zachwyty nad pięknością grającą na harfie i baśniowym klimatem piosenek, co sprawiło, iż do dziś w mej głowie istnieje jako wyobrażenie olśniewającego elfa wyrwanego wprost ze świata Śródziemia. W tamtym czasie jednak głównie na czytaniu recenzji się skończyło, przesłuchawszy kilka utworów zrezygnowałam z dalszego poznawania tej pani. 

I wstyd przyznać, mogłoby tak do dziś pozostać, gdyby nie wątki plotkarsko-romansowe i jej związek, a przede wszystkim rozstanie, z królem folku Billem Callahanem. Ponieważ w tamtym czasie moje uzależnienie od piosenek Callahana przeżywało swoje apogeum, zaintrygowało mnie, kim jest osoba, która zdobyła jego serce (choć na chwilę). Ponadto, owo rozstanie było inspiracją dla kolejnego albumu Joanny, 3-płytowego wydawnictwa „Have one on me” (2010), który pozwolił mi na dobre zachwycić się jej dokonaniami. Słowa wypełniające te utwory, splatające się w przejmujące opowieści, których nie sposób na raz ogarnąć, czy podśpiewywać przy zmywaniu naczyń, ale które z każdym nowym przesłuchaniem przyprawiają o dreszcze i wymuszają chwilę zatrzymania (właśnie dla takich tekstów powstała strona songmeanings). 

I to też jest siła Joanny Newsom – nawet przesłuchana kilkanaście czy kilkadziesiąt razy płyta, może przy kolejnym odtworzeniu wydać nam się znów nowa i intrygująca, właśnie przez to, iż nie sposób zapamiętać wszystkich elementów tworzących te utwory, ich skomplikowanej konstrukcji, zwrotów nastroju, słów.



Muzyka Joanny Newsom nie jest najłatwiejsza i nie zawsze jest z nią po drodze. Kilkunastominutowe utwory mogą zniechęcać, harfa i rozbudowane teksty po pierwszych zachwytach mogą wydawać się monotonne. Warto jednak pamiętać o baśniowej Newsom, dawać jej kolejne szanse, szukać dla niej odpowiedniego dnia, pory roku, spokoju, kiedy będzie można bardziej przyjrzeć się jej słowom i dźwiękom. Jak już pisałam na początku, dla mnie okazała się być idealna towarzyszką na Dni Nie, dni rozdrażnionego umysłu i bezprzyczynowej niechęci do świata. Zagubione piosenki na zagubione emocje.



środa, 20 lutego 2013

Dlaczego?


Bo wszystkie kobiety to ogólnie fajne babki. I te z którymi stykamy się na co dzień, przyjaciółki, koleżanki, siostry, dziewczyny, sąsiadki. I te które nam w życiu wciąż towarzyszą – piszą książki, które czytamy, kręcą nasze ulubione filmy, śpiewają w słuchawkach, szyją, gotują i robią mnóstwo superfajnych rzeczy. Trzeba więc mówić o nich, pokazywać, chwalić, dzielić się.

Bo wszystkie kobiety czasami o tej swojej fajności zapominają. Albo zapominają o niej inni. I o tym też trzeba mówić, tak głośno i dużo jak się da.

Bo tak, po prostu :)