Do napisania o tej, nie nowej już przecież płycie (wydana w 2012 roku), zbieram się już od dawna. Kłopot z nią jest taki, iż słuchanie je niemal gwarantuje obniżenie nastroju i lekkie stany depresyjne. A to niezbyt działa na motywację i pisanie. Ale kiedy myślę o piosenkach o miłości - Soko pojawia się u mnie natychmiast.
Niewiele znam tak emocjonalnych piosenek, jak te, które
nagrała Soko na swoją debiutancką płytę „I wish I was an alien”. Nie da się ich
słuchać obojętnie. Wgryzają się w umysł i ciało.
To tak jak z niektórymi filmami - czasem po obejrzeniu jeszcze przez jakiś czas nie możemy wrócić do siebie. Nigdy wszystko jest w porządku, niby wyszliśmy już z kina, niby jesteśmy już w swoim życiu. A jednak coś nas trzyma i nie pozwala się do końca uśmiechnąć.
Z tą płytą jest podobnie. Napięcie, które towarzyszy podczas słuchania, nie odchodzi nawet gdy już wyłączymy odtwarzacz. Dlatego ciężko potraktować tę płytę jako muzykę tła. Słuchanie jej wymaga poświęcenia uwagi.
Już przy pierwszym odsłuchaniu tej płyty czułam całkiem spory
dyskomfort. Miałam wrażenie, jakbym podsłuchiwała czyjeś zwierzenia podczas
terapii albo czytała bardzo osobisty pamiętnik. Taka niezręczność, kiedy przez
przypadek odkrywasz czyjeś sekrety, czyjąś najbardziej wrażliwą i bezbronną
stronę. I choć wiem, że to pułapka, by traktować wszystkie teksty, literaturę,
poezję jako autobiograficzną, tutaj nie potrafię się powstrzymać. Takich
tekstów nie można po prostu wymyślić. Takich uczuć nie można sobie tylko
wyobrazić, by opisać w taki sposób. I właśnie ta szczerość sprawia, że mimo początkowego dyskomfortu, nie można się od tej płyty oderwać.
Piosenki z płyty „I wish i was an alien” to piosenki o tęsknocie
i złudzeniach. To historia wychodzenia z miłości. Radzenia sobie
z uczuciem, które nie przemija, mimo czasu, mimo braku kontaktu. Może to moja nadinterpretacja, ale mam wrażenie że te piosenki napisane są z myślą o jednej i wciąż
tej samej osobie. I o próbie zapełnienia pustki i poradzenia sobie z rozpaczą
teraz, gdy tej osoby już nie ma i godzeniu się z faktem, że już nie ma powrotu.
Teksty Soko są proste i bezpośrednie. Wyszeptane dziecięcym
trochę głosem robią piorunujące wrażenie. Kiedy słyszę słowa „and I can tell that you didn’t had to face your
mother losing her lover without saying goodbye cause she didn’t have the time”,
za każdym razem robi mi się troche chłodniej.
Tym co dla mnie jest też wyjątkowo trudne przy słuchaniu tej
płyty, to obraz związku, który się z niej wyłania. Uzależnienie,
współuzależnienie, przemoc psychiczna, autodestrukcjia, zatracenie,
desperacja.
You told me if I'm nice we would be together– słuchanie tego fragmentu rozdziera mi serce, tak znajome jest to emocjonalne uwikłanie, tak wiele razy przerabiane przeze mnie, czy znanych mi ludzi.
So I'm doing my best but we're not
You told me if I'm nice we would be together
and you would be nice to
To nie jest miłość, której zazdrościmy, marząc „chciałabym
przeżyć cos takiego choć raz”. W tych tekstach widzimy, że nawet gdy to uczucie
trwało, oparte było raczej na cierpieniu niż szczęściu. I że klęska była
nieuchronna.
I może dlatego tak trudno przejść obojętnie obok tych utworów i wyrzucić je z pamięci. Choć w nastroju tej płyty można znaleźć pewien spokój czy akceptację, nie ma w niej nadziei. Jedynie rezygnacja i zgoda na niekończący się smutek.
PS. Niektórzy z was mogą pamiętać Soko z piosenki, która zrobiła
z niej internetową gwiazdę – „I’ll kill her”. Piosenka o ekstremalnej zazdrości
i chęci pozbycia się rywalki. Sama Soko przyznaje w wywiadach, ze nie cierpi
tej piosenki i nigdy jej nie grywa na koncertach. Dlatego pomijam ten utwór, a
kto mimo wszystko chce sobie przypomnieć niech szuka w googlach :)