„Małż” Marty Dzido przeczekał na mojej liście książek do
przeczytania całkiem sporo lat. Ale może i dobrze, bo nie wiem czy gdybym przeczytała tę książkę
te 8 lat temu zrozumiałabym o co chodzi.
(No chyba, że bym się skutecznie przestraszyła i wybrała
studia na polibudzie by sobie zapewnić pewniejszą przyszłość. Choć, o ile mnie
pamięć nie myli, za moich czasów maturalnych, nikt tak bardzo polibudy nie
zachwalał, internet dopiero raczkował, no i kto mógł wiedzieć, że to tak
wszystko się poukłada?)
Magda, bohaterka powieści „Małż” szuka pracy. I powoli to
szukanie pracy, a raczej – status bycia osobą bezrobotną - zaczyna dominować całe jej życie. Zaczyna
jej coraz więcej odbierać. Zaczyna ją coraz bardziej izolować od innych ludzi,
bliskich i dalszych. Ogarnia ją niepokonywalną niemocą. Im dłużej trwa, tym
większe poczucie chaosu, większe zagubienie, czego w ogóle się szuka.
- Jak ty sobie to wszystko wyobrażasz? - zapytała mnie mama kilka dni temu. Powiedziałam jej zgodnie z prawdą, że w ogóle sobie nie wyobrażam.
Że nie wyobrażam sobie siebie ani w biurze, ani w urzędzie, ani przy telefonie, ani w kontaktach z ludźmi, ani w pracy z dziećmi, nie wyobrażam sobie siebie na miłej randce w kawiarence z miłym meżczyzną, nienawidzę miłych mężczyzn w kawiarenkach, nienawidzę chodzić w sukienkach w kolorze ekri albo ciemny grafit, że nienawidzę...
Magda trafia na chwilę do kilku mniej lub bardziej
zwyczajnych miejsc pracy. Z ogłoszeń, a częściej z polecenia znajomych. Nigdzie
jednak nie może się wpasować, jakby zbyt wiele czasu już minęło i przestała
rozumieć zasady gry.
Błąka się więc między różnymi dorywczymi pracami, w przerwach
próbując żyć choć trochę: kochać, bawić się, imprezować, oderwać się choć
trochę. Wszystko wokół jednak rozsypuje się jej w rękach, związki rozpadają,
świat staje się coraz bardziej wrogi, obcy i niezrozumiały, samotność coraz
bardziej dokuczliwa.
Jak się nie pracuje, to się nagle ma mnóstwo czasu na myślenie, na analizowanie wszystkiego, na przypominanie sobie scen z dzieciństwa, na zapisywanie snów w zeszycie. Można sobie wycinać zdjęcia z gazet, pisać wiersze, biegać rano dookoła bloku, można nagle stwierdzić, że całe dotychczasowe życie było zbiorem bezsensownych pustych działań, nie mających żadnego znaczenia ani dla świata ani dla kosmosu. I że ludzie, którzy byli blisko tak naprawdę są obcy.
Można frustrować się frazą „zadzwonimy do pani”, siedzieć przy telefonie i czekać.
Ta prosta historia opisana jest przez Martę Dzido bardzo
przekonująco i wciagająco. Dialogi przeplatane wspomnieniami, przemyśleniami,
smutkami i frustracjami sprawiają, iż mamy wrażenie jakbyśmy siedzieli w głowie
Magdy. Przejmujemy jej stan, jej bezradność i wyobcowanie. Nie współczujemy
jej, nie złościmy się na nią, nie niecierpliwimy, nie chcemy jej pomóc. Zamiast
tego, stajemy się nią samą, co przychodzi z tym większą łatwością, że – najprawdopodobniej
– już kiedyś w życiu nią byliśmy. Krótsze lub dłuższe okresy bez pracy to
obecnie norma. Niemal każdy więc trafił już kiedyś w tę bezczasową dziurę szukania,
wysyłania, czekania. Lektura „Małża” przywoła towarzyszące temu uczucia odrywania
się od rzeczywistości i innych ludzi.
Coraz częściej kiedy widzę się przed lustrem, to muszę powtarzać sobie w myślach swoje imię i nazwisko, czuję się obco, czuję się z boku. Takie uczucie, które raz na jakiś czas dopada, które znam z dzieciństwa.
Patrzę i jestem poza. Trwa to może dwie, może trzy minuty. Stan, z którym nie wiadomo, co począć. Gdzie ja jestem? W głowie? W mózgu?
„Małż” posiada dwie wersje – optymistyczną i pesymistyczną
(niebieska okładka), które różnią się zakończeniem. Udało mi się na szczęście dotrzeć
do obu (no bo jak się już wie, że istnieją dwa różne, to jak można poprzestać
na jednym?). Przede wszystkim – żadne z zakończeń nie jest proste i
czarno-białe. Ani pesymistyczna wersja nie wydaje się być taka straszna, ani
optymistyczna tak godna zazdroszczenia. Muszę wręcz przyznać, iż wersja
optymistyczna trochę mnie zezłościła (wybaczcie, subtelnie pospoileruję).
Wersja optymistyczna |
To, co mi się najbardziej podobało w książce Marty Dzido to
to, że jej bohaterka nie użalała się nad swoim losem, nie szastała
oczekiwaniami i pretensjami wobec świata. Nie było w niej tego obrażonego tonu,
który niestety ostatnio często słychać w przestrzeni publicznej. „tyle się napoświęcałam/em,
żeby tego magistra zrobić, dwa magistry, doktoraty, a teraz nikt tego nie
docenia”. Dopiero optymistyczne zakończenie trochę zahaczyło o takie tony,
wyznaczając jeszcze ostrzej granicę „oni-my” i pokazując bunt wobec wszystkiego
jako swego rodzaju rozwiązanie.
Nie zrozumcie mnie źle: buntowanie się wobec zastanej
rzeczywistości jest absolutnie konieczne, żeby świat mógł się rozwijać. Ale:
bunt dla samego buntu, bunt uogólniony wobec całego świata, który nas nigdy nie
zrozumie, czy wręcz bunt, jako trochę pójście na łatwiznę: bo skoro nie
umiem/nie chcę spełnić oczekiwań tego świata to on jest beznadziejny i ja się z
nim układać nie będę – to już mnie trochę drażni. Drażni, bo jest to
wartościowanie siebie ponad innych: ja-niezrozumiana, bo zbyt
wrazliwa/niezwykła/inna/lepsza niż ta zwyczajna, podporzadkowana schematom reszta.
I drażni, bo niewiele konstruktywnego z tego buntu nie wychodzi.
Hmm, teraz chyba przypadkiem niesprawiedliwie potraktowałam „Małż”.
Optymistyczne zakończenie tej książki NIE JEST takim złym buntem jak opisany
powyżej. Ale ma ku niemu delikatny potencjał, co już wystarczyło, by poruszyć
we mnie drażliwą strunę. Każdy ma jakieś swoje drobne bolączki i złości, Marcie
Dzido udało się utrafić w moją :)
Jeszcze pozostając chwilkę w temacie tych dwóch wersji książki
– gdy czytałam „Małża” (jako pierwszą: wersję pesymistyczną) wiedziałam już, iż
trzymam w ręku jeden z wariantów tej książki. Zastanawiałam się więc cały czas,
w jaki sposób te książki się różnią, w ktróym momencie opowiedziane w nich
historie rozbiegają się. I choć odpowiedź okazała się bardzo prosta, sama na
nią nie wpadłam. Ale przede wszystkim, ta wiedza dodała trochę możliwości
podglądactwa jak kreowana może być historia przez pisarza. Jak mała zmiana w
historii, dodanie czy wymazanie kilku linijek mogą zupełnie zmienić bieg
wydarzeń. I jaka jest w tym moc – chociażby właśnie moc całkowitej zmiany losu
bohaterki. Aż by się chciało wejść z butami w kilka historii i trochę
poeksperymentować, zobaczyć, co by się stało, co by było gdyby? :).
Wersja pesymistyczna |
Podsumowując: „Małż” Marty Dzido zdecydowanie powinien
znaleźć się na waszej liście „muszę przeczytać”. Książka jest niewielka, czyta się
ją szybko. Jakby co, tak jak wspominałam dysponuję obydwoma wersjami
zakończenia, wiec jeśli ktoś miał przyjemność przeczytać tylko jedno, to
chętnie udostępnie i drugie.
(Wszystkie cytaty pochodzą z ksiażki)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz