środa, 8 maja 2013

Babki piszą c.d.


 Jeszcze troszkę w temacie książek  pisanych przez kobiety – amerykańska pisarka Maureen Johnson w artykule na Huffington Post zwróciła uwagą, jak łatwo przypinamy etykietki książkom, nawet nie znające ich treści, opierając się jedynie na wiedzy o płci autora (no właśnie, właśnie!). Książki pisane przez kobiety częściej opisywane są jako „lekkie i przyjemne”,  nie wymagające specjalnie wysiłku intelektualnego przy lekturze (brainless, beach read). Tymczasem książki, których autorami są mężczyźni, zawierają bardziej merytoryczne, konkretne recenzje i  traktowane są bardziej poważne, jako „prawdziwsza” literatura. 

Johnson zwraca też uwagę na pułapkę, w którą i ja wpadłam: ogólnie uznaje się, że książki,  w których pierwsze skrzypce grają kobiety, są interesujące jedynie dla kobiet. Więc kobietom wszystko jedno, mogą czytać o kobietach, mogą czytać o mężczyznach, zniosą wszystko. Ale mężczyźni chcą czytać tylko o innych mężczyznach, nie interesuje ich nic więcej.

Wspominając lata swojej edukacji Johnson również dochodzi do wniosku, iż w jej lekturach 90% stanowiły książki napisane przez mężczyzn i – najczęściej – opisując ich sprawy i problemy.


Do you know how much I read about aging men and their penises and their lust for younger women and their hatred of their castrating wives? I read enough stories about male writing professors having midlife crises and lusting after young students to last me seven lifetimes. Can you imagine the reverse? Can you imagine classes in which guys read nothing but Germaine Greer, Eve Ensler, and Caryl Churchill? Can you imagine whole semesters of reading about vaginas? Again, I mean outside of a specialized class in women's literature or anything about the human reproductive system. I seriously doubt you can.

Nie tylko jednak program szkolny i przewaga męskich autorów w kanonie lektur wpływa na wzmacnianie stereotypów. Tym co wciąż podtrzymuje stereotyp “niepoważnej”  literatury kobieciej vs literatury męskiej “dotycącej-poważnych-spraw-i-kluczowych-dylematów-człowieczeństwa” są często… okładki książek. I choć mówi się, by nie sądzić książki po jej okładce – cóż, w masie książek otaczających nas w empikach czy bibliotekach, ciężko zignorować pierwsze wrażenie.

Kiedy Maureen Johnson dostała kolejny w swoim życiu mejl od mężczyzny „Proszę, zmień okładkę swojej książki na taką nie-dziewczęcą żebym mógł ją bez wstydu poczytać” postawiła wyzwanie swoim fanom na twiterrze. Skoro okładki książek różnią się w zależności od tego, czy autorem jest kobieta czy mężczyzna, jak by wyglądały okładki znanych powieści, gdyby zmienić płeć autora?

Popatrzcie sobie:


  
     


      

   

    

     


Cały artykuł Maureen Johnson dostępny tutaj


PS. A propos okładek – problem mylnego wrażenia jakie wywierają, dotyczy też książkresu psychologii (innych niż podręczniki akademickie). Większość z nich stylizowana jest na poradniki, z jakimś banalnym zdjęciem na okładce i kilkoma hasłami, słowami-kluczami (szczęście, sukces itp.), wszystkie wyglądają tak samo żenująco. I też musiałam się długo przekonywać, iż w tych co paskudniejszych okładkach często kryje się rzetelna i wartościowa wiedza popularnonaukowa. Więc choć serce się kraje i wstyd czasem wyciągnąć taką ksiażkę w miejscu publiczym, przymykam oczy na okładki (albo je wyrywam jak już nie daję rady, jak było w tym przypadku) i kontynuuje marzenia, że kiedyś to może jakieś wydawnictwo i wtedy na takie grzechy nie pzwolę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz