Jeszcze troszkę w
temacie książek pisanych przez kobiety –
amerykańska pisarka Maureen Johnson w artykule na Huffington Post zwróciła
uwagą, jak łatwo przypinamy etykietki książkom, nawet nie znające ich treści, opierając
się jedynie na wiedzy o płci autora (no właśnie, właśnie!). Książki pisane przez kobiety częściej opisywane są jako „lekkie
i przyjemne”, nie wymagające specjalnie
wysiłku intelektualnego przy lekturze (brainless,
beach read). Tymczasem książki, których autorami są mężczyźni, zawierają
bardziej merytoryczne, konkretne recenzje i
traktowane są bardziej poważne, jako „prawdziwsza” literatura.
Johnson zwraca też uwagę na pułapkę, w którą i ja wpadłam: ogólnie
uznaje się, że książki, w których pierwsze
skrzypce grają kobiety, są interesujące jedynie dla kobiet. Więc kobietom
wszystko jedno, mogą czytać o kobietach, mogą czytać o mężczyznach, zniosą
wszystko. Ale mężczyźni chcą czytać tylko o innych mężczyznach, nie interesuje
ich nic więcej.
Wspominając lata swojej edukacji Johnson również dochodzi
do wniosku, iż w jej lekturach 90% stanowiły książki napisane przez mężczyzn i –
najczęściej – opisując ich sprawy i problemy.
Do you know how much I read about aging men and their penises and their lust for younger women and their hatred of their castrating wives? I read enough stories about male writing professors having midlife crises and lusting after young students to last me seven lifetimes. Can you imagine the reverse? Can you imagine classes in which guys read nothing but Germaine Greer, Eve Ensler, and Caryl Churchill? Can you imagine whole semesters of reading about vaginas? Again, I mean outside of a specialized class in women's literature or anything about the human reproductive system. I seriously doubt you can.
Nie tylko jednak program szkolny i przewaga męskich autorów
w kanonie lektur wpływa na wzmacnianie stereotypów. Tym co wciąż podtrzymuje
stereotyp “niepoważnej” literatury
kobieciej vs literatury męskiej “dotycącej-poważnych-spraw-i-kluczowych-dylematów-człowieczeństwa”
są często… okładki książek. I choć mówi się, by nie sądzić książki po jej
okładce – cóż, w masie książek otaczających nas w empikach czy bibliotekach,
ciężko zignorować pierwsze wrażenie.
Kiedy Maureen Johnson dostała kolejny w swoim życiu mejl od mężczyzny
„Proszę, zmień okładkę swojej książki na taką nie-dziewczęcą żebym mógł ją bez wstydu
poczytać” postawiła wyzwanie swoim fanom na twiterrze. Skoro okładki książek
różnią się w zależności od tego, czy autorem jest kobieta czy mężczyzna, jak by
wyglądały okładki znanych powieści, gdyby zmienić płeć autora?
Popatrzcie sobie:
Cały artykuł Maureen Johnson dostępny tutaj
PS. A propos okładek – problem mylnego wrażenia jakie
wywierają, dotyczy też książkresu psychologii (innych niż podręczniki akademickie). Większość z nich
stylizowana jest na poradniki, z jakimś banalnym zdjęciem na okładce i kilkoma
hasłami, słowami-kluczami (szczęście, sukces itp.), wszystkie wyglądają tak
samo żenująco. I też musiałam się długo przekonywać, iż w tych co paskudniejszych okładkach
często kryje się rzetelna i wartościowa wiedza popularnonaukowa. Więc choć
serce się kraje i wstyd czasem wyciągnąć taką ksiażkę w miejscu publiczym, przymykam oczy na okładki (albo je wyrywam jak już nie daję
rady, jak było w tym przypadku) i
kontynuuje marzenia, że kiedyś to może jakieś wydawnictwo i wtedy na takie
grzechy nie pzwolę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz