wtorek, 23 kwietnia 2013

Babki piszą fajnie?




Z okazji Międzynarodowego Dnia Książki warto zrobić rachunek sumienia. Ostatnimi czasy przyjrzałam się swoim półkom z książkami i ze zdziwieniem zorientowałam się, iż daleko im do równouprawnienia. Ba, jak zastanowiłam się nad swoja listą ulubionych pisarzy to – no właśnie, była to właśnie lista pisarzy, pisarki się do pierwszej piątki nie załapały.

Skąd się to wzięło? W końcu kobiety stanowią większość wśród osób interesujących się literaturą, czytających książki, czy uczestniczących w spotkaniach klubów książki – nie wydaje się więc, żeby nie miały aspiracji pisarskich i stanowiły mniejszość wśród twórców literatury (mówię oczywiście o literaturze współczesnej, w przeszłości takie dysproporcje były normą). W czym więc problem? Co sprawia, że wśród 38 książek, która składają się na mój stosik do-przeczytania (tak, wiem, uzbierało się) tylko 10 napisały kobiety?

Nie daje mi to spokoju już od jakiegoś czasu. Zagłębiłam się więc niepewnie w zakamarki swojego umysłu i oto (wstydliwe) odpowiedzi, które znalazłam:


Przyczyna 1: Kobiety tworzą literaturę kobiecą (o kobietach i tylko dla kobiet)


Ze wstydem uświadomiłam sobie, iż faktycznie gdzieś z tyłu głowy hodowałam takie przekonanie: książki pisane przez kobiety są tylko dla kobiet. I nie mam tu tylko na myśli, iż kobiety tworzą tylko literaturę kobiecą czyli chic lit – lekkie, obyczajowo-romansowe powieści, które szybciej się zapomina niż czyta. Swoją drogą, znaleźć dobrą powieść „kobiecą”, która Cię pochłania bez reszty na kilka godzin i dostarcza zarówno wzruszeń jak i rozrywki nie jest łatwo! Jak ktoś zna takie, proszę polecać w komentarzach :)
Ale tu nie o tym. Chodzi o coś troszeczkę innego – o przekonanie, że świat opisany przez kobietę, może zrozumieć tylko inna kobieta. Emocje, przeżycia, doświadczenia bohaterek literatury opisane przez kobiety są tak bardzo kobiece, że żaden mężczyzna nie może ich zrozumieć, a przez to nie może czerpać radości czy satysfakcji z tego typu literatury. Tak więc kobiety piszą książki tylko dla części populacji.
Zdaję sobie sprawę, jak absurdalne jest to przekonanie i wstydzę się nawet iż zostało wyhodowane w mojej własnej głowie. W końcu, nigdy nie myślałam, iż męscy bohaterowie opisani przez mężczyzn są dla mnie niezrozumiali i nietresujący.

Nie potrafię do końca wyjaśnić pochodzenia tego przekonania. Może dlatego, że. jak już wspomniałam, większość czytanej przeze mnie literatury wyszła spod pióra (czy klawiatury chyba jest bardziej adekwatne) mężczyzn. Przez to, większość powieści, które przeczytałam to historie opowiadane z perspektywy mężczyzn (oczywiście z wyjątkami, zdarzają się powieści pisane przez mężczyzn pisane z perspektywy kobiet, bądź o kobietach, ale patrząc statystycznie jest ich zapewne mniej). Choćby krótka refleksja nad tą moja nieszczęsną listą ulubionych pisarzy: Kurt Vonnegut, Vargas LLosa, J.D. Salinger (który napisał więcej niż tylko „Buszującego w zbożu”!), Raymond Carver, Haruki Murakami. Autorzy stonowanych emocjonalnie opowieści o smutnych, zagubionych mężczyznach. Nic dziwnego, przy takich przykładach, ze kiedy trafiam na powieści napisane przez kobiety, ich emocjonalne bogactwo każe mi wątpić, czy mogą one być przekonujące również dla tych, którzy tworzą powściągliwe światy męskich bohaterów.
I tu dochodzimy do kolejnej przyczyny, mojego unikania pisarek:



Przyczyna 2: Kobieca literatura jest zbyt emocjonalna.

Tak, to kolejny mit, który wykiełkował na żyznej glebie mojego omylnego mózgu. Nie potrafię wskazać tego momentu w mojej historii życia, kiedy pojawił się we mnie lęk i opór wobec kontaktu z twórczością kobiet, ale istniał na pewno. Lęk przed doświadczeniami i przeżyciami, które towarzyszyły lekturze. Po serii książek, które opisywały emocjonalne bogactwo i cierpienie w tak realistyczny sposób, iż wrażenia z czytania mogłabym porównać do bolesnego wbijania zimnych szpilek w różne części ciała w najmniej oczekiwanych momentach. Pamiętam napięcie w całym ciele, które towarzyszyło mi gdy czytałam „Dlaczego dziecko gotuje się w mamałydze” Aglaja Veteranyi, „Sercątko” Herty Muller czy „Kwietniową czarownicę” Majgull Axelsson. I choć wszystkie te książki zrobiły na mnie niesamowite wrażenie, pochłonęły mnie w owym czasie całkowicie, to pozostawiły niezatarty ślad w mojej psychice i chęć unikania podobnych stanów w przyszłości.

Trochę podobnie mam teraz z filmami Hanekego – wiem, że „Miłość” to film wybitny, słyszę to wciąż i w kółko. I wiem, że mi się spodoba. Ale wiem też, że będę cierpieć oglądając, tak jak cierpiałam podczas oglądania „Białej wstążki” . I nie mogę się zdobyć na to, by znowu sobie zafundować tego typu rozrywkę.

A z drugiej strony – doskonale wiem, iż tego typu emocjonalne doznanie w kontakcie ze sztuką, to tak naprawdę jej istota. Nie czytam książek, nie oglądam filmów tylko po to, by się relaksować i żeby było miło i przyjemnie. Czytam, oglądam, słucham też po to, żeby się dowiadywać więcej o świecie, o ludziach, żeby wiedzieć co oni wiedzą i czuć, co oni czują. Żeby doświadczyć czegoś nowego, odkryć coś o innych i o sobie.

Tak naprawdę, ta emocjonalność w literaturze, o której wspominam, to jej ogromna zaleta. Zamiast uciekać od niej, chciałabym ją bardziej docenić. To powinien być powód częstszego sięgania po książki napisane przez kobiety, a nie unikania ich. Czas więc przestać chodzić na łatwiznę, kiedy kolejnym razem będę sięgać po książki z bibliotecznej czy księgarnianej (albo raczej: allegrowej) półki. To moje nowe postanowienie.



Przyczyna 3: Obraziłam się na pisarki.

Nie zawsze tak było, że na mojej liście lektur dominowali mężczyźni. Wręcz przeciwnie, jako nastolatka czytałam niemal wyłącznie książki napisane przez kobiety. I nie byłam w tym sama – czytały je moje przyjaciółki, kuzynki, a w przeszłości i mama i jej znajome. Te wszystkie czytane z wypiekami na twarzy historie miłosne stworzone przez Krystynę Siesicką, Martę Fox czy Małgorzatę Musierowicz. To niemal powalające uzależnienie od ich książek, czytanych w kółko, raz za razem, wyobrażanie sobie siebie w roli głównych bohaterek, wyobrażanie swojego życia w oparciu o nieskończone warianty scenariusza znalezienia tego jedynego.

W Ameryce o nierealistyczne wyobrażenia i oczekiwania młodych kobiet wobec życia obwinia się Disneya i jego księżniczki. Ja obwiniam Krystynę Siesicką. I jej bezwolne, słabe bohaterki, drżące w ramionach silnych i opanowanych mężczyzn, tajemniczych typów, którzy bez słowa i zdecydowanie  opanowywali emocjonalne rozchwiania swoich ukochanych, brali je w garść i ogarniali wszystko.

To przez Musierowicz, Siesicką, Nowacką i inne, których nazwiska ulatują mi teraz z pamięci, błądziłam po omacku na ścieżkach pierwszych związków i platonicznych miłości, starałam się dopasować siebie do wyobrażeń tych delikatnych bohaterek, zagubiłam się w tym czego oczekuję i potrzebuję. To przez nie wreszcie nabrałam przekonania, iż świat kręci się tylko wokół miłości i związków i fakt braku czy posiadania chłopaka całkowicie determinuje poczucie szczęścia i spokoju w życiu. Och, były czasy kiedy w złości i rozpaczy, gdy odkrywałam kolejne złogi fałszywych przekonań i złudzeń, z obawa myślałam, że jedynie lata terapii pomogą mi się wyplątać z tego stosu przekłamań i oszustw.

Oczywiście, trochę dramatyzuję. Na moje przekonania, schematy rozumienia świata i relacji między-ludzkich miało wpływ zapewne o wiele więcej czynników niż kilkadziesiąt książek pochłoniętych miedzy 10 a 13 rokiem życia. Ale to ich „zdemaskowanie” zapamiętałam najbardziej boleśnie. Gdy wróciłam do lektury kilka lat później po największej obsesji, by jeszcze raz poczuć tę przyjemność i radość czytania. I pamiętam to niedowierzanie, gdy jeszcze raz, trochę starszym okiem spojrzałam na te powieści i próbę przeczytania kolejnej i kolejnej, bo może jednak się mylę, bo może jednak jest w nich coś wartościowego. I pamiętam swoją złość i jak w przypływie desperacji i bolesnej chęci zemsty spakowałam wszystkie swoje Siesickie i zaniosłam do lokalnej biblioteki, bo nie mogłam już dzielić z nimi jednego mieszkania (pamiętam też dylemat moralny, czy nie lepiej byłoby ich spalić niż dawać do biblioteki, gdzie kolejne niewinne duszyczki mogą na nie natrafić i cierpieć na tę sama chorobę złudzeń, co ja).

Tak więc, sparzyłam się boleśnie na pisarkach mojej młodości. I lekka nieufność pozostała – co jeśli znów trafię na taką, która będzie chciała mnie oszukać, zrobić pranie mózgu, a ja nie zorientuję się w porę?



Przyczyna 4: Zwykłe niedopatrzenie…

A może nie ma w tym większej filozofii, tylko zwykły przypadek? Może jakoś tak się po prostu złożyło, że mi te autorki nie wpadały w ręce aż tak często jak autorzy. Cóż, tego się będę trzymać. I obiecuję sobie, pomóc przypadkowi i starać się coraz bardzie feminizować swój stosik lektur oczekujących na przeczytanie. Wszelkie rekomendacje mile widziane, w końcu muszę nadrobić stracone lata i dokonać  ostatecznego równouprawnienia na swojej czytelniczej półce :)

4 komentarze:

  1. Zaczęłam czytać wpis i szybko poleciałam sprawdzić jak ma się sytuacja u mnie na półkach i stwierdzam, że chyba jest pół na pół :) Chociaż to raczej przypadek niż świadomy wybór. Próbuję sobie przypomnieć jak to było na studiach z literaturą. Czy więcej przerabialiśmy autorów czy autorek? Muszę z ciekawości sprawdzić :)
    Czytając sobie Twój wpis przypomniały mi się czasy podstawówki i gimnazjum. Książki Musierowicz i Montgomery i te emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Przypomniały mi się te wszystkie chwile, które kiedyś spędzałyśmy razem i poczułam tęsknotę i trochę żal, że to już dawno minęło...W Fordonie cały czas leżą na półkach i Musierowicz, i Montgomery, bo jakoś tak mi szkoda wyrzucić i z sentymentu je trzymam :)
    Bardzo fajny blog, na pewno będę śledzić :)
    Pozdrawiam Cię serdecznie Kasiu i może jeszcze kiedyś przyjdzie nam się spotkać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro u Ciebie na półce z ksiażkami lepiej niż u mnie, to może odwiedzę Cię żeby coś pożyczyć? :) każda okazja do spotkania dobra, a nam za dużo lat przerwy już leci, zdecydowanie, oby zmieniło się to jak najprędzej! :)

      Usuń
  2. czy lepiej, to nie wiem - Ciebie, jeżeli chodzi o literaturę to nigdy nie dośignę nawet i raczej ja czekam na rekomendacje literackie :D a na spotkanie czekam, bo to wstyd tak długo się nie widzieć, więc jak będziesz kiedyś w okolicach Bydgoszczy to daj znać i może nareszcie się spotkamy zanim się zestarzejemy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 24 yr old Community Outreach Specialist Briney Terbeck, hailing from Gimli enjoys watching movies like The Derby Stallion and Yoga. Took a trip to Rock Drawings in Valcamonica and drives a Ferrari 250 GT Series 1. wiecej porad

    OdpowiedzUsuń