Zabierając się do pisania tej notki (a powstaje ona niemal
od początku istnienia tego bloga) cały czas natrętnie nasuwał mi się lekko
żenujący tytuł „Królowa jest tylko jedna”. Ale coś jest w osobie Laury Marling,
pewnego rodzaju majestat. I jak myślę o najlepszych artystkach, ustawiam jakieś
rankingi w głowie, to nie ma nawet konkurencji, jest jakby z osobnej nadrzędnej
kategorii. Laura Marling jest tylko jedna. Lepiej nie ma.
Więc tak, Laura Marling jest w moim życiu ważna. Ważne są
słowa, które płyną z jej piosenek. Ważny jest jej głos – niepasujący do wieku,
głos samotnej kobiety. Ważne jest pewnego rodzaju zgorzknienie, które przebija
zwłaszcza z jej nowszych albumów, ale i kryjąca się w nich nadzieja, czy może
raczej: pogodzenie z tym jak jest.
I tak, z niecierpliwością skreślałam dni z kalendarza w
oczekiwaniu na nowy album.
Ale koniec czekania - od 27 maja, oto jest. I wish I was an Eagle.
Poniżej krótki film, w
którym usłyszeć można nowe piosenki, i zobaczyć samą Marling:
Laura Marling jest jedną z tych artystek, o których nie chcę
wiedzieć zbyt wiele. Historie jakie mogę
snuć na podstawie jej tekstów wystarczają mi w zupełności. Nie chcę przełamać
iluzji. Kiedyś z ciekawości posłuchałam, co Kate Nash mówi o swojej piosence i
okazało się, ze jedna z moich ulubionych to żadna tam historia z życia wzięta a
jedynie wariacja na temat snu. Niezbyt satysfakcjonujące, przynajmniej dla mnie.
Więc wolę żyć w tej lekko naiwnej bańce i utożsamiać podmiot
liryczny z autorem. Nieważne, że to pewnie nieprawda, nieważne że to uproszczenie.
Akurat w przypadku Laury Marling wszystko mi się składa w całość. Wierzę, że smutek
o którym śpiewa jest jej smutkiem. Ba, on nawet nigdy nie będzie do końca
smutkiem słuchaczy. Możemy go trochę rozumieć, możemy myśleć „czasami mam
podobnie”, ale nie będzie on nasz, jak to się czasami zdarza w przypadku innej
muzyki, gdzie niektóre utwory traktujemy wręcz jako osobiste deklaracje naszej
tożsamości, piosenki o tym, jak czujemy się naprawdę. Piosenki Laury Marling są
o tym, jak naprawdę czuję się Laura.
Albo tak mi się przynajmniej wydaje. Na wszelki wypadek unikam
wywiadów, notatek prasowych, talk-show z Marling w roli gościa, wolę nie usłyszeć
prawdy za dużo. Wolę wiedzieć tyle ile wiem i nie aktualizować.
Bo trochę wiem.
Już zdarzyło mi się plotkować, gdy pisałam o Joannie Newsom, której złamane
przez Billa Callahana serce stworzyło niezwykle poruszające opowieści na jej
płycie „Have one on me”. Więc teraz, trochę zaprzeczając temu co powyżej,
poplotkujemy odrobinę o Laurze. Ciut, ciut.
Laura Marling swoje pierwsze muzyczne kroki stawiała
podśpiewując słodkim głosem w Noah andthe Whale, tworząc muzyczną power-couple z liderem NATW Charlie Finkiem. I
to rozstanie z Charliem było swego rodzaju momentem przełomowym. Laura pożegnała
przeszłość, starła beztroski uśmiech z twarzy, oblekła się w melancholię i
nawet śpiewać zaczęła innym, głębszym i niższym głosem. Bo o ile jeszcze
piosenki z pierwszej płyty Alias I cannot
swim, nagranej w czasach Noah and The Whale, kojarzyły się z letnim
słońcem, skłaniały do uśmiechu i pogwizdywania i jedynie czasami w tekstach
można było doszukać się zapowiedzi rozdzierającego smutku, to już druga płyta
Laury I speak because I can swoją
spokojną rezygnacją ściska serce i nie puszcza.
Choć płyta I speak beacuse I can wydana już 3 lata temu, przesłuchana przeze mnie setki
razy, do dziś nie potrafię jej słuchać tak całkiem spokojnie. Płytę wieńczy tyułowy utwór, w któym wyśpiewane niskim głosem Laury pierwsze wersy My husband left me last night pozostawiają słuchaczy z
dreszczem niepokoju. To płyta, która wywołuje gorączkowe poszukiwanie
papierosów, która wdziera się w codzienność i zmienia plany, która zmusza by
się oderwać od twoich spraw i słuchać, patrząc nieobecnym wzrokiem przez okno,
pozwalając by melancholia i na ciebie wpełzła, i witasz ją, jak dawno
niewidzianego przyjaciela.
Wracając jeszcze na moment do związku z Charlie Finkiem –
album Noah and The Whale First Day of
Spring jest całkowicie poświęcony rozstaniu z Laurą (swoją drogą, może to
nie czas i miejsce, ale to jest płyta którą TRZEBA posłuchać, to jeden z
najbardziej spójnych i najlepszych albumów poświęconych rozstaniu, jakie
słyszałam, pokazujący wszystkie etapy związane z utratą bliskiej osoby, jak
żywcem wycięte z podręcznika do psychologii). Trudno więc powstrzymać się od
doszukiwania się nawiązań do tego rozstania również na albumie Marling I Speak
Because I Can, wydanym mniej więcej w tym samym czasie. Zwłaszcza, iż w
piosence Blackberry Stone Laura
śpiewa I'd be sad that I never held your
hand as you were lowered, but I'd understand that I'd never let it go, co
jest nawiązaniem do piosenki Noah and The Whale nagranej jeszcze w czasach, gdy
Marling była częścią zespołu (obie piosenki poniżej, dla maniaków).
Więc tak, mogę sobie nawinie wierzyć, że wszystkie złamania
serca, wszystkie gorzkie wspomnienia, rozczarwania, żale wspominane w utworach
Marling skierowane są w stronę lidera NATW (i analogicznie: on śpiewa o niej).
Tak mi pozostaje. To wciągające, trochę jak serial :)
I jeszcze jedno wiem o Laurze Marling. Fakt bardzo
obiektywny, w który i tak zdarza mi się wątpić.
Otóż Laura urodziła się już w latach 90. Takie z niej dziecko. Mała stara. Bo słuchając jej płyt, można odnieść wrażenie, iż słuchamy dojrzałej, zmęczonej już życiem kobiety. Wspomniana już piosenka, w której padają słowa o byciu opuszczonym przez męża, brzmi tak przekonująco, że nawet swego czasu przeszukałam internet w poszukiwaniu informacji, czy taki mąż faktycznie w jej życiu istniał (nie istniał).
Więc tak. W świecie moich muzycznych inspiracji, to 23 latka uczy mnie przeżywania emocji i dorastania.
Idoli się nie wybiera.
Słuchajcie (zwróćcie uwagę na słowa, słowa, słowa!): Playlista YT
Przeszukuję google w poszukiwaniu kogokolwiek z Polski, kto jej słucha...
OdpowiedzUsuńNie chcesz/planuejsz się może wybrać na koncert Laury w Berlinie?
Bardzo bym chciała, ale niestety, w tym roku nie będę sobie mogła na to pozwolić :(
OdpowiedzUsuńAle zajrzyj na tę stronę - http://venue.pl/ tutaj można się ogłaszać właśnie w sprawie poszukiwania kompanów na róznego rodzaju imprezy, może ktoś się wybiera.