Niedawno skrzywiłam się, gdy na stronie stowarzyszenia dla
kobiet, prowadzonego przez kobiety, zobaczyłam wzmiankę „kobieta nie musi przybierać
pozy wojującej feministki po to, by podkreślać swoją siłę i przebojość”. Cóż powinno
oznaczać takie stwierdzenie? I dlaczego dla kobiet, które zajmują się aktywizacją
(zawodową i nie tylko) innych kobiet, które starają się zmienić zastaną
rzeczywistość, by uczynić ja bardziej przyjazną kobietom – dlaczego tak ważne
wydaje im się podkreślenie, że broń boże, nie są one tymi strasznymi
feministkami?
Moja przyjaciółka powiedziała niedawno, że każda rozsądnie
myśląca kobieta jest feministką. A jednak, gdyby zapytać wprost - większość z nich się feminizmu
wyprze, traktując go jako łatkę, obelgę wręcz. Obrażamy się na samą myśl, że
możemy być utożsamiane z ideologią feministyczną ideologią. Tymczasem, nie mamy
wątpliwości, że ludzie powinni być traktowani tak samo, niezależnie od tego
jakiej są płci. Wkurzamy się, gdy zarabiamy mniej niż mężczyźni, mimo że
wykonujemy te same obowiązki. Nie chcemy tłumaczyć się ze swojego życia
osobistego i planów rodzinnych na rozmowie kwalifikacyjnej. Chcemy być
ocenianie ze względu na swoje kompetencje, a nie tylko wygląd. Chcemy żeby nas
głos był słyszalny, żebyśmy były dostrzegane.
W czym więc problem?
W czym więc problem?
Brytyjska dziennikarka Caitlin Moran w wywiadzie dla „Wysokich
Obcasów” (10/2013) mówi:
Feminizm od lat ma czarny PR. To brzydkie słowo na „f”. Nie zliczę, ile razy czytałam w brytyjskiej prasie wywiady z polityczkami, artystkami, tzw. kobietami sukcesu, które żyją, myślą i zachowują się jak feministki, ale podkreślają, że feministkami nie są. Mam ochotę je wtedy zapytać: „Z czym konkretnie w feminizmie się pani nie utożsamia? Z prawem do głosowania? Z pigułką antykoncepcyjną? Z dostępem do edukacji? Z prawem do równych płac?(…) Mój feminizm jest prosty – chcę żeby kobiety i mężczyźni byli traktowani na równych zasadach. (…) Feminizm to m.in. duma z bycia kobietą, a nie wieczne poczucie winy i nieadekwatności”
Caitlin Moran |
Feminizm się źle kojarzy. Z polityką, agresją, przyjmowaniem
męskich postaw, promowaniem jednego słusznego modelu kobiecości (kobiety
pracującej), krytykowaniem kobiet niepracujących, prowadzących dom, zajmujących
się dziećmi. Te przekonania nie mają wiele wspólnego ze współczesnym
feminizmem. Owszem, po drodze może było kilka błędów. Za duży radykalizm zawsze
odbija się czkawką. A kontrowersyjne wypowiedzi powtarzane są przez media dużo częściej i z większa uciechą, niz te wyważone i poprawne. Ale zamiast wyszydzać błędne ścieżki, w które zdarzało się
czasem feminizmowi zapędzać, lepiej skupić się na tym, jak skutecznie udało im się już
wybić dziurę w szklanym suficie. Zamiast wyszydzać – lepiej powiedzieć głośno, iż
uwielbiamy zmiany, które zaszły i chcemy jeszcze więcej.
Caitlin Moran w swojej książce „Jak być kobietą” pokazuje codzienne oblicze feminizmu. Na przykładzie
historii własnego dojrzewania, nie szczędząc dowcipu i ironii, przedstawia takie problemy
i utrudnienia w codziennym życiu, z którymi kobiety muszą mierzyć się na codzień odkąd skończą kilkanaście
lat. W lekki sposób opisuje sprawy i tematy dla kobiet podstawowe, choć
często spychane na margines, wykluczone z oficjalnych rozmów czy dyskusji, pozostające w sferze tabu. Tematy depilacji, masturbacji, nieudanych miłości, snów na jawie,
seksistowskich komentarzy szefa, poruszane są najczęściej w bardzo zaufanym damskim gronie, po drugiej butelce
wina, gdy przekrzykując się jedna przez druga, wymieniamy co bardziej
absurdalne doświadczenia z bycia kobietą. Po czym rozchodzimy się do domów, trzeźwiejemy i następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, pozwalamy by te absurdy nadal nam towarzyszyły.
Nie musimy wywoływać zamieszek ani brać udziału w strajku głodowym. Nie musimy się rzucać pod końskie kopyta ani nawet ośle. Musimy tylko przez chwilę spojrzeć sobie uczciwie w oczy i zacząć się z tego śmiać. Wyglądamy tak ponętnie, gdy się śmiejemy. Ludzie lubią na nas patrzeć, gdy wydajemy z siebie swobodny, zdrowy chichot. Na pewno lubią nas mniej, gdy zaczynamy uderzać pięścią w stół, warcząc, „HA! HA! Tak to właśnie JEST! PIEPRZ SIĘ, patriarchacie!”, krztusząc się kolejną garścią chipsów.
Nie wiem, czy możemy nadal mówić o falach feminizmu. (…) Jeśli jednak ma się pojawić piąta fala feminizmu, to życzyłabym sobie, żeby od pozostałych różniło ją to, że kobiety sprzeciwią się dziwaczności, odtrąceniu i bzdetom, które rzekomo definiują współczesną kobietę, nie za pomocą krzyków, sporów czy ich internalizacji – ale po prostu przez wytknięcie tego wszystkiego palcem i zwykłe wyśmianie.
"Jak być kobietą” nie jest rozprawą naukową, czy poważnym esejem. To zabawna ksiazka, której lektura jest równie relaksujaca jak czytanie kolorowego magazynu w niedzielne popołudnie. I chyba właśnie dlatego, że jest taka przyjemna, przyjemniejsze dzięki niej staje się słowo „feministka”. Tak swojskie, że aż głupio się go wyprzeć.
Choć nie zajmuję się feminizmem zawodowo, to na Boga, uważam, że feminizm dotyczy spraw tak poważnych, doniosłych i niecierpiących zwłoki, że nadszedł wreszcie czas, by zaczęła go bronić żartobliwa felietonistka pisująca (robiąc przy tym potworne błędy ortograficzne) do gazet dużego formatu i dorabiająca jako krytyk telewizyjny.(…). Naukowiec i krytyk kultury Camille Paglia KOMPLETNIE NIE ROZUMIE Lady Gagi! Organizacja feministyczna o nazwie Przedmiot gada głupoty o pornografii! Germaine Greer, moja mistrzyni, pisze bzdury o transseksualizmie! A jakoś nikt nie czepia się czasopisma „OK!”, torebek za 600 funtów, majtek minimalnych rozmiarów, depilacji brazylijskiej, głupich wieczorów panieńskich ani brytyjskiej celebrytki Katie Price. A powinnyśmy się ich czepiać. Rozprawić się z nimi, sponiewierać i zmieszać z błotem.
Tradycyjne feministki powiedzą, że to nie są żadne ważne kwestie: że powinniśmy się skupić na rzeczach wielkich, jak równość płac, obrzezanie kobiet w krajach Trzeciego Świata, i na przemocy w rodzinie. To są oczywiście sprawy pilne, złe i obrzydliwe i świat nie będzie mógł sobie spojrzeć w oczy, dopóki z tym nie skończy. Ale tamte pomniejsze, głupsze, bardziej oczywiste codzienne problemy związane z byciem kobietą są pod wieloma względami równie szkodliwe dla kobiet i też spędzają im sen z powiek.
Więc jeśli znacie kobiety, które jeżą się na określenie "feministka", albo same macie z tym słowem problem: klikajcie, kupujcie, czytajcie. I głoście dobrą nowinę, że feminizm jest oczywisty, naturalny jak oddychanie i po prostu fajny :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz